"Masa" zeznawał w sprawie Ziętary. "W latach 90. zabicie dziennikarza, to nie było nic specjalnego"

2021-10-20 18:57 aktualizacja: 2021-10-21, 08:40
Tablica pamiątkowa poświęcona dziennikarzowi. Fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk
Tablica pamiątkowa poświęcona dziennikarzowi. Fot. PAP/Jakub Kaczmarczyk
Sprawa Ziętary jest bulwersująca teraz, jak się na nią patrzy z perspektywy czasu. Natomiast w latach 90. ludzie ginęli na ulicach i zabicie dziennikarza, to nie było nic specjalnego – powiedział w sądzie Jarosław S. ps. "Masa".

Były członek mafii pruszkowskiej zeznawał w środę w procesie Mirosława R., ps. Ryba, i Dariusza L., ps. Lala, oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary.

Według ustaleń prokuratury oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy. W toku postępowania śledczy ustalili, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. Mirosław R. i Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara.

"Masa" powiedział co wie w sprawie Ziętary 

W środę przed Sądem Okręgowym w Poznaniu zeznania – za pośrednictwem wideokonferencji - składał Jarosław S. ps. Masa. Były gangster złożył wniosek o utajnienie jego zeznań, sąd jednak nie uwzględnił jego prośby, tłumacząc, że nie posiada on statusu świadka koronnego w tej konkretnej sprawie. "Masa" kilkanaście lat temu rozpoczął współpracę z prokuraturą. Dzięki jego zeznaniom zatrzymano członków zarządu gangu Pruszkowa, a sąd nadał mu status świadka koronnego.

W środę w sądzie "Masa" mówił m.in. o współpracy byłego senatora Aleksandra Gawronika (zgadza się na podawanie nazwiska) – oskarżonego o podżeganie do zabójstwa Ziętary – z twórcą Elektromisu Mariuszem Ś. "Masa" zaznaczył, że przez wiele lat znał osobiście Gawronika, a znajomość z nim zacieśnił w 1998 roku, kiedy – jak tłumaczył – "wspólnie chcieliśmy otworzyć firmę handlująca papierosami bez akcyzy dla Niemców. Doszło do realizacji tego przedsięwzięcia i wspólnie z Gawronikiem założyłem firmę".

W poprzednich zeznaniach, przytoczonych w środę przez sąd, "Masa" wskazał, że na początku lat 90. Gawronik, miał sieć kantorów, które "obstawiali gangsterzy". "Ja w ramach swojej działalności przestępczej często jeździłem do Poznania robić różne interesy z wierchuszką gangsterską w tym mieście, dlatego poznałem Gawronika, gdyż większość gangsterów z Poznania z nim współpracowała i była na jego usługach. Wśród tych gangsterów też były osoby rosyjskojęzyczne, ale ja ich osobiście nie znałem" - mówił.

"Potwierdzam, że Gawronik w tamtym czasie zajmował się głównie tzw. szarą strefą. Jeszcze przed otwarciem kantorów, Gawronik wspólnie z Mariuszem Ś. i Wiesławem P. zajmowali się przemytem spirytusu na bardzo dużą skalę z Niemiec, a ściślej z Hamburga do Polski. Oni ten spirytus wwozili bez żadnej kontroli do kraju, gdyż mieli swoje bramki, czyli miejsca z opłaconymi celnikami, którzy na to zezwalali" – dodał.

"Masa" zaznaczył, że dowiedział się o tym przy okazji wielu prywatnych spotkań, do jakich dochodziło w jego domu. "Uczestniczył w nich Gawronik i on sam wielokrotnie opowiadał o przestępstwach, które wspólnie robił z Mariuszem Ś., Wiesławem P. i innymi gangsterami. Mówił to, aby się uwiarygodnić w naszych oczach, a tym samym wzmocnić swój wizerunek przed nami, jako czołowymi gangsterami w kraju. Wiem i wielokrotnie widziałem, jak wspólnie przebywali ze sobą Gawronik, z Mariuszem Ś. i Wiesławem P." – wskazał.

"Skarżyłem się na dziennikarzy, że interesują się moimi biznesami"

"Masa" tłumaczył, że "Gawronik bardzo dużo opowiadał mi w trakcie tych spotkań o różnych kwestiach ze swojego życia. Ja mu wierzyłem, gdyż przyprowadził do firmy byłego wicepremiera Goryszewskiego, byłego ministra finansów Karola Modzelewskiego i innych tzw. VIP-ów".

"Ja podczas jednej z wielu libacji w moim domu skarżyłem się na dziennikarzy, że interesują się moimi biznesami i mam z nimi kłopoty. Na to, pamiętam, że Gawronik powiedział, że 'jest specjalistą od uciszania prasy'. Dokładnie to pamiętam, gdyż powiedział to takim tonem, jakby był w tej dziedzinie autorytetem i mentorem gangsterskim. Tego tematu jednak nie rozwijaliśmy, gdyż nie było takiego zapotrzebowania z mojej strony. Już wtedy uważałem, że nie można przekraczać pewnej granicy i nie należy robić krzywdy przedstawicielom prasy. Przy tej okazji mówił mi o jakimś kapitanie, lub majorze WSI, który był od mokrej roboty. Dodał, że jeżeli mam potrzebę uciszania kogoś bez szumu, to żebym tylko dał mu, czyli Gawronikowi, znać" – zaznaczył.

"Masa" podtrzymał w sądzie te zeznania i podkreślił, że "wszyscy praktycznie w świecie przestępczym wiedzieli, że Gawronik współpracuje ściśle z Mariuszem Ś. i Wiesławem P. oraz innymi pseudobiznesmenami z poznańskiej szarej strefy".

Dodał, że "kontakt z nami, czyli grupą Pruszkowską, na początku lat 90. zapewniał im bezpieczne przewożenie transportów przemycanego spirytusu. Gdyby z nami w tym zakresie się nie dogadali, to napadalibyśmy również na ich transporty".

"Masa" powiedział w sądzie, że nie ma wiedzy o tym, kto porwał i zabił Ziętarę, ale podkreślił, że "Gawronik nie przepadał za dziennikarzami. Jeżeli się formułuje takie zdanie, że 'jest się specjalistą od uciszania dziennikarzy', to wnioski się same nasuwają".

Dodał, że "ta sprawa jest bulwersująca teraz, jak się na nią patrzy z perspektywy czasu, natomiast w latach 90. ludzie ginęli na ulicach i zabicie dziennikarza w tamtych czasach, naprawdę niebezpiecznych czasach, to nie było nic specjalnego, więc taka wiedza wpadała jednym uchem, wypadała drugim".

"Wszyscy bali się mówić na ten temat". Zeznania Najsztuba w sądzie 

W środę zeznania w sprawie składał także dziennikarz Piotr Najsztub, który na początku lat 90. wraz z Maciejem Gorzelińskim opublikował w "Gazecie Wyborczej" dwa artykuły, w tym "Państwo Elektromis", opisujący m.in. mające zachodzić w firmie prowadzonej przez biznesmena Mariusza Ś. nadużycia podatkowe i celne.

Dziennikarz zaznaczył, że nie ma wiedzy o samym zaginięciu Ziętary, ale był przesłuchiwany w sprawie Elektromisu i gróźb kierowanych pod jego adresem. Jak mówił, w trakcie pracy nad tekstem, jeden z informatorów powiedział im, żeby się więcej Elektromisem nie zajmowali, i że ktoś "ma na nich zlecenie". Po tym spotkaniu dziennikarze zwrócili się o ochronę.

Najsztub tłumaczył w sądzie, że "jesienią 1993 roku do oddziału w Poznaniu +Gazety Wyborczej+ zaczęły docierać jakieś wieści, że coś bardzo złego dzieje się w policji poznańskiej, oraz że jest jakaś 'tajemnicza firma', ogromna już wtedy, główny hurtownik spożywczy w Polsce, która jest owiana jakąś +wielką tajemnicą+ i wszyscy bali się mówić na jej temat. Moja szefowa powiedziała, żebym pojechał do Poznania i zajął się tym tematem; znałem Poznań z czasów studiów. Mówiła, że to jest tajemnica, którą trzeba rozwikłać" – tłumaczył Najsztub.

Dodał, że poznański oddział "Gazety Wyborczej" tłumaczył, że "nie chce się tym zajmować, że ma się tym zająć centrala, bo uważają to za niebezpieczne".

"Początek lat 90. to była dominacja Elektromisu w Poznaniu. To była taka atmosfera, pamiętam, że kiedy rozmawialiśmy z Gorzelińskim w tramwaju i padła nazwa Elektromis, to od razu zapadała cisza. Dość szybko zorientowaliśmy się, z czym mamy do czynienia, i 'Gazeta Wyborcza' powiadomiła szefa MSW o zainteresowaniu tematem – to miało uchronić nas przed jakimiś prowokacjami wobec nas ze strony Elektromisu czy policji. Pewnie w praktyce wyglądało to tak, że byliśmy śledzeni; to głównie moje przypuszczenia, bo nikogo nie złapałem. Ale wiem, że mój pokój w hotelu, w którym początkowo mieszkałem, był regularnie przeszukiwany" – mówił.

Dodał, że o sprawie Ziętary opowiadał mu Maciej Gorzeliński. "Zdaniem Maćka mogło być tak, że chodziliśmy po 'tropach Ziętary'. Ziętara na pewno zajmował się powiązaniem biznesu z policją, i w ogóle nielegalnym biznesem" – powiedział. Zaznaczył jednak, że ani on, ani Gorzeliński nie mieli informacji, "z których wynikałoby wprost, że Ziętara zajmował się dzielnością Elektromisu".

Najsztub dodał, że po publikacji artykułu "Państwo Elektromis" nie było już "żadnych problemów"; nie było też kolejnych kontaktów między nim a Mariuszem Ś.

Sąd odczytał także poprzednie zeznania Najsztuba. W procesie Aleksandra Gawronika o podżeganie do zabójstwa Ziętary, Najsztub wskazywał, że "ogólny krajobraz ówczesnego poznańskiego biznesu polegał jednak na tym, że ci najbogatsi, najbardziej prężni - wszyscy się tutaj znali".

Dodał, że Mariusz Ś. odradzał zajmowanie się swoimi przedsięwzięciami, tłumacząc, że jeżeli artykuł będzie krytyczny, to w konsekwencji wielu jego pracowników może stracić pracę. Pytany, jak odbierał słowa Ś., Najsztub podkreślił, że "jako groźbę przekazywaną z łagodnym uśmiechem".

"Może gdyby to wszystko działo się w dzisiejszej rzeczywistości, (...) to musiałbym na to inaczej spojrzeć, pewnie musiałbym się tego bardziej obawiać. Natomiast na początku lat 90. zabójstw, podłożeń bomb, walki gangów, czy całych mafii ze sobą było bardzo dużo. I się jakoś mieściło w poetyce tamtych lat - zlecenie na zabójstwo. Choć dziennikarze nie ginęli masowo - to prawda. W tym kontekście jednak ja się tego nie bałem, bo uważałem to za jakiś oczywisty element rzeczywistości" - mówił Najsztub w 2017 roku, zeznając jako świadek w procesie Gawronika.

Sąd przesłuchał współwięźnia Przemysława C. 

W środę sąd przesłuchał także Mariusza M. Mężczyzna w latach 2005-2006 przebywał w poznańskim areszcie śledczym, w jednej celi, z powiązanym z Elektromisem Przemysławem C., ps. Granat. Jak wskazał, "Przemysław C. raz albo dwa razy mówił mi o Ziętarze. To znaczy rozmowa nie dotyczyła nigdy Ziętary tylko Mariusza Ś. i ludzi związanych z tą grupą. Mówił, że się ich obawia w związku z tym, co dla nich wykonał" – powiedział.

Dodał, że "Ś. był szefem największej grupy przestępczej w Poznaniu". "Mówiło się, że dla Ś. pracowali najlepsi, w tym najlepsi policjanci, którzy odeszli ze służby" - powiedział.

"Jak się mówiło o różnych grupach chuligańskich, przestępczych w Poznaniu, to zawsze się mówiło z przymrużeniem oka. Ale kiedy zaczynał się temat Orzecha, czy Elektromisu – to zawsze wszyscy rozmawiali bardzo poważnie i każdy raczej starał się unikać tego tematu" – wskazał.

Kolejna rozprawa odbędzie się w listopadzie. (PAP)

Autorka: Anna Jowsa

mmi/