PAP: Jakie rodzaje kursów prowadzicie w waszej szkole, szkolącej psy na potrzeby policji?
Podkomisarz Piotr Mrozowski: Przeprowadzamy kilka rodzajów kursów dla kandydatów dla przewodników psów policyjnych. Podstawowe to kursy przygotowujące do zadań służby prewencyjnej: kurs dla przewodników psów patrolowo–tropiących, kurs dla przewodników psów patrolowych, kurs dla przewodników psów tropiących, kurs dla przewodników psów do wyszukiwania zapachów materiałów wybuchowych, kurs dla przewodników psów do wyszukiwania zapachów narkotyków, kurs dla przewodników psów do wyszukiwania zapachów zwłok ludzkich. Mamy też kilka kursów, przygotowujących psy do działań w służbie kryminalnej: kurs dla przewodników psów do badań osmologicznych, kurs dla przewodników psów tropiących osoby wg założeń mantrailingu. Przygotowujemy również psy do działań w służbie kontrterrorystycznej i jest to kurs dla przewodników psów do działań bojowych.
Najnowszy kurs, jaki prowadzimy - trwa właśnie jego druga edycja - to kurs specjalistyczny dla przewodników psów tropiących osoby według założeń mantrallingu. Tutaj genezy trzeba szukać przy słynnych spektakularnych, poszukiwaniach osób zaginionych, które odbywały się w Polsce. Jednak psy szukające ludzi biorące udział w tych akcjach były przywożone z Niemiec, my psów takiej kategorii nie posiadaliśmy. Podjęto decyzję o wprowadzeniu tej metody do szkolenia psów policyjnych. Po nawiązaniu współpracy z policją saksońską nasi przewodnicy odbyli tego rodzaju szkolenie, a podczas comiesięcznych zjazdów pod okiem instruktorów niemieckich, którzy przodowali wówczas w Europie w tej metodzie, uczyli się, jak szkolić własne psy. Obecnie szkolenie psów tej kategorii odbywa się wg naszych własnych programów szkolenia.
PAP: Na czym polega ta metoda?
P.M.: Chodzi o podążanie za zapachem tzw. górnym wiatrem; pies wyszukuje cząsteczki zapachowe nie w tradycyjny sposób, tropiąc zapach na podłożu, a bardziej w przestrzeni nad podłożem. W dodatku zakres czasowy tego wykrywania jest troszeczkę szerszy, czyli można użyć psa nawet po paru miesiącach od zdarzenia. Oczywiście, przy zabezpieczeniu odpowiedniego materiału, z którego da się taki zapach nawęszyć, żeby miał punkt zaczepienia – np. element odzieży, przedmiot osobisty, choć my na kursie używamy różnych nośników nasączonych potem osoby, którą należy wyszukać.
PAP: W jaki sposób ten zapach utrzymuje się tak długo w powietrzu, jakim cudem pies jest w stanie go znaleźć?
P.M.: Człowiek nie jest w stanie zaprzestać wydzielania własnego zapachu, każdy z nas wydziela go dość dużo wraz z np. łuszczącym się naskórkiem. Mówimy też o całym konglomeracie zapachów składających się na woń osobistą człowieka np. jego kosmetyków czy zapachach wydzielanych w stanach chorobowych. Molekuły zapachowe zostają w przestrzeni, choć dla nas nieodczuwalne i niewidzialne. Właśnie na tym polega tajemnica psiego nosa – jego węch jest kilka tysięcy razy czulszy niż człowieka, gdyż odpowiada za niego aż kilkaset milionów komórek receptorowych, podczas gdy człowiek posiada jedynie kilka milionów. My przy tych zwierzętach jesteśmy pariasami węchowymi, gdyż rozróżniamy – w zależności od człowieka – 2,5 tys. do 5 tys. zapachów, a one nawet 600 tys. Poza tym pies jest w stanie wyizolować poszukiwany zapach a także węszyć kilka zapachów jednocześnie. Jest też w stanie kierunkowo wybierać ślad i przemieszczać się w terenie za tym jedynym poszukiwanym zapachem.
PAP: W jaki sposób uczy się psy, żeby szukały konkretnych rzeczy – np. narkotyków czy zwłok?
P.M.: Cóż, psy szkolone są tak, jak każde inne w zakresie posłuszeństwa i pokonywania przeszkód terenowych. Reszta umiejętności zależnie od kursu polega na "wdrukowaniu" zwierzęciu w pamięć wymaganych w danej kategorii psa zapachów i skojarzenia ich z jakąś nagrodą - może być to karma, może być to przedmiot aportowy, czyli zabawa. Nie można inaczej, nie da się zmusić psa do pracy węchowej. One to mają we krwi, a naszym zadaniem jest przekierowanie tych instynktów, wykorzystanie ich w celach służbowych. Brzmi prosto, w rzeczywistości trzeba jednak przejść z psem dość trudny proces generalizacji zachowania – najpierw pies szuka, np. narkotyków, na małym terytorium czy w niewielkim obiekcie, potem stopniowo zwiększa się trudność ćwiczeń, na koniec ma ten zapach wynajdywać w każdej możliwej lokalizacji – nieważne, czy zawieszony na drzewie, czy zakopany w ziemi, w pojeździe czy pomieszczeniu. Te wszystkie czynności są czasochłonne. Przykładowo kurs dla przewodników psów do wyszukiwania zapachu zwłok ludzkich trwa 87 dni.
PAP: Skąd bierzecie zapach ludzkich zwłok do ćwiczeń?
P.M.: Tutaj, w Zakładzie Kynologii Policyjnej Centrum Szkolenia Policji w Legionowie, pracujemy na sztucznym, chemicznym zapachu, który jest odpowiednikiem fetoru, jaki powstaje w wyniku rozkładu białka ludzkiego. Jest on w formie kapsułek, które można umieścić w wodzie i w formie płynnej - można go nanieść na różne przedmioty i powierzchnie w różnych ilościach. Można stworzyć tzw. chmurę – wtedy jest go bardzo dużo, a czasem używa się go w minimalnych ilościach. Kiedyś często zakopywaliśmy próbki zapachu pod ziemią, ale psy są sprytne i lubią iść na łatwiznę więc zaczęły reagować na naruszoną ziemię – lepiej więc nie dawać im takiej podpowiedzi. Są niesamowitymi obserwatorami, mają też większy zakres wzroku i słuchu niż my, to one lepiej człowieka obserwują, niż my je.
W przypadku ćwiczeń w odnajdowania zwłok w wodzie, umiejscawiamy kapsułkę z zapachem w pojemniku, z którego będzie mógł się wydostać i podczepiamy na różnych głębokościach w zbiorniku wodnym. Zapach taki dodatkowo oznaczamy GPS-em, żeby precyzyjnie znać miejsce jego ukrycia. Pies podczas ćwiczeń transportowany jest na łódce, na której przystępuje do pracy węchowej. Po odnalezieniu zapachu pies powinien oznaczyć go szczekaniem. Przewodnik musi dobrze kontrolować psa, gdyż takim poszukiwaniom zwłok towarzyszą wielkie emocje i może on zechcieć wskoczyć do wody.
PAP: Do czego służą psy bojowe, bo i takie są u was szkolone? I czym się różnią od psów obronnych?
P.M.: Sam proces doboru takich psów jest dużo bardziej skomplikowany, jest sprawdzanych więcej predyspozycji zwierzęcia, no i cena zakupu też jest dużo wyższa, niż za psa typowo patrolowo-tropiącego. Pies taki musi dzielnie znosić sytuacje stresowe, gdyż w realnych działaniach narażony bywa na duże ryzyko. Podczas realizacji kursu w tej kategorii pies do działań bojowych przechodzi szkolenie wysokościowe, bo mówimy o psach, które będą zjeżdżały w specjalistycznych uprzężach razem z przewodnikami na linach, przyzwyczaja się je też do transportu lotniczego. Pies bierze także udział w strzelaniu sytuacyjnym z zespołem bojowym. Ogólnie cały kurs to nauka pełnej współpracy zespołu ze zwierzęciem służbowym. A do czego służą takie psy? Używane są do przeszukiwania pomieszczeń, do pościgów za osobą uzbrojoną czy ukrywającą się. Ich rolą jest wsparcie zespołu bojowego - pies zawsze budzi respekt. Po wyszkoleniu broni przewodnika, nie zawaha się przed pokonaniem jakiejś przeszkody, wskoczeniem do pomieszczenia, obezwładnieniem uzbrojonego przestępcy.
PAP: Przypomina pan sobie jakieś najbardziej spektakularne akcje z użyciem wyszkolonych przez was psów?
P.M.: Ostatnio kierujący pojazdem, jak się okazało nietrzeźwy, uderzył w tył drugiego samochodu, po czym uciekł z miejsca wypadku, zostawiając w tamtym aucie ranną kobietę. Wezwano przewodnika z psem, który podczas tropienia śladów ludzkich z tego samochodu doprowadził do zabudowań, w których ukrywał się poszukiwany mężczyzna. Cechą charakterystyczną tego zdarzenia było to, że świadkowie powiedzieli policjantom, że sprawca miał złoty ząb i faktycznie, człowiek, odnaleziony przez psa błyskał złotem wśród uzębienia – nie przyszło mu do głowy, żeby się go pozbyć.
Pamiętam natomiast, jak sam jeszcze pracowałem w terenie i pojechałem z moim psem do gospodarstwa, z którego skradziono byka. Podążamy śladem zapachowym przez pola– ślad był mocny, bo i złodzieja, i byka, więc trudno mi powiedzieć, którego pies tropił. Była mgła, nic nie było widać na parę metrów. W pewnym momencie pies zaczął szczekać, we mgle zamajaczył jakiś duży, ciemny kształt – ani chybi byka. Krzyknąłem do ubezpieczającego mnie kolegi, który stawiał dopiero pierwsze kroki w służbie, żeby biegł po gospodarza, bo jak byk jest nieuwiązany, to mamy problem. Przyszedł właściciel, idziemy do byka, patrzymy: zwierzak jest przywiązany do drzewa pasem bezpieczeństwa wyciętym z samochodu. Smętnie wyglądał, stojąc wśród części karoserii i wyposażenia… Później okazało się, że ci sami sprawcy, którzy ukradli byka, wcześniej w tej samej miejscowości ukradli Opla Fronterę i próbowali zwierza na żywca tam załadować. Byk się zdenerwował i ten samochód po prostu im zdemolował. Ja tego byka tropiłem jeszcze dwa razy, bo trzy razy został skradziony w swojej historii. I dwa razy udało mi się go znaleźć, trzeci raz niestety nie.
PAP: Z jakim psem szukał pan tego byka?
P.M.: Z owczarkiem niemieckim wyszkolonym w kategorii patrolowo-tropiącej. Natomiast w swojej karierze miałem też psa rasy foksterier do wyszukiwania zapachów narkotyków. To był dość duży przeskok, ponieważ jeden pies ważył 45 kilo, drugi 8 kilo. Podczas szkolenia taka różnica wagi psa i konieczność dopasowania metod szkoleniowych do jego wielkości to wielka nauka pokory dla przewodnika.
PAP: Jakie rasy są w tej chwili szkolone do celów policyjnych?
P.M.: Dominują owczarki niemieckie i belgijskie, pojawiają się owczarki holenderskie, sporadycznie - wyżły. 10 lat temu dominowały labradory, cocker spaniele, foksteriery, w ogóle terierów było dużo, dziś też się zdarzają, ale to sporadyczne wypadki. Dlaczego? Przede wszystkim mało psów tych ras jest dostarczanych do nas przez hodowców. Po drugie nie przechodzą one rygorystycznych testów wstępnych związanych z realizacją zadań centralnego doboru psów do użycia w Policji. My za psa do pracy specjalistycznej płacimy od 8 do 10 tysięcy złotych, więc mamy też kryteria i wymagania. Wprawdzie część ludzi będzie twierdziła, że każdego psa się da nauczyć aportować, ale my pracujemy na naturalnych instynktach, więc wymagamy, żeby np. aport był wrodzony i żeby pies w naturalny sposób chciał współpracować z człowiekiem, bez względu na rasę. W zasadzie można wyszkolić do różnych celów psa każdej rasy, nawet i kundelka, jeśli ma predyspozycje. Nie każdy jednak pies trafi do nas na szkolenie, bo osoba oferująca go do sprzedaży musi przedstawić świadectwo jego pochodzenia i szereg wymaganych dokumentów. Inną kwestią jest pozytywne przejście przez psa badań weterynaryjnych i prób polowych wynikających z naszych przepisów resortowych. Wiadomo, że ze spaniela nie zrobi się psa obronnego, mniejsze rasy wykorzystywane są głównie do pracy węchowej.
PAP: Nie macie tu border collie? To takie mądre, wszechstronne psy. Podobnie jak pudle.
P.M.: Nie. Większość psów służbowych jest utrzymywana w odpowiednich kojcach, a trudno by było pudla czy bordera umieścić w kojcu – nie nadają się do tego, byłoby to dla nich krzywdą. Są to zwierzęta potrzebujące stałej obecności przewodnika. Oczywiście, przewodnik, jeśli chce, może wystąpić o zgodę na trzymanie psa w domu, ale nie można przecież nikogo do tego zmuszać.
PAP: Od jak dawna psy pracują z polskimi stróżami prawa?
P.M.: Pierwszy zakład szkolenia psów służbowych w Policji Państwowej powstał pod koniec 1919 roku w Warszawie przy ul. Powązkowskiej, ale w tej lokalizacji przetrwał tylko trzy lata – nie było wtedy szczepień i część psów padła podczas jakiejś epidemii. To były psy różnych ras, nawet owczarki podhalańskie, brodacze monachijskie, owczarki alzackie. Próbowano na modłę innych formacji, które w II RP funkcjonowały, czyli Korpusu Ochrony Pogranicza i Wojska, znaleźć rasę, która będzie spełniała policyjne wymagania. Chodziło o postawność psa, gęste futro, które pozwalało na używanie psa w różnych warunkach atmosferycznych. Policja szczególnie zainteresowała się owczarkiem podhalańskim, którego fenotyp nie był wówczas jeszcze opisany. Alojzy Grimm, który kierował zakładem, pozyskał szczenięta tej rasy. Planowano ich rozród po osiągnięciu wieku dojrzałego. Niestety się to nie udało - żadne źródła nie wskazują, żeby kontynuowano ich szkolenie po II wojnie światowej. Z tego nieudanego eksperymentu powstał przesąd, że tej rasy nie można trzymać poza terenem górzystym, bo w innych częściach kraju te psy umierają.
PAP: Kim był Alojzy Grimm?
P.M.: Byłym wojskowym, który najpierw służył żandarmerii wojskowej, później przeniósł się do Policji Państwowej. Był pasjonatem, który napisał pierwsze podręczniki szkolenia psów policyjnych. Stworzył pierwsze procedury wysyłania psa na miejsca zdarzenia, pisał artykuły do fachowej prasy i zmotywował wielu funkcjonariuszy do tego, żeby się zainteresowali tzw. psiarstwem. Pies miał wówczas, przede wszystkim, podnosić bezpieczeństwo funkcjonariusza. Niestety, Grimmm nie przeżył wojny - podobnie jak wielu policjantów i żołnierzy trafił do obozu sowieckiego w Ostaszkowie, gdzie został zamordowany. Pochowano go w zbiorowej mogile w Miednoje. Ostatni kurs poprowadził w 1939 roku, w maju rozpoczęto szkolenie czterdziestu paru osób, w tym strażników służby więziennej, ale nie zachowały się żadne dokumenty, z których by wynikało, jak przebiegała ewakuacja tego zakładu, co się stało z psami, co się stało z ludźmi.
PAP: Niektóre psy policyjne szkolone w waszej szkole wyrastały na gwiazdy filmowe, jak na przykład słynny Szarik z "Czterech Pancernych".
P.M.: Dość długo poszukiwano psa do tej roli, wreszcie znaleziono go tutaj, w Sułkowicach. Szukano psa postawnego, ale i w miarę łagodnego tak, by dało się z nim pracować na planie filmowym. To był pies milicyjny i naprawdę miał na imię Trymer. Piękny owczarek niemiecki. Relacje wskazują, że najlepiej wypadał siedząc w atrapie czołgu. Był bardzo łasy na smakołyki. Większość scen do filmu została nakręcona na poligonie w Łodzi w przeciętym czołgu - przy tej technice, jaka była wtedy, trudno sobie wyobrazić zapakowanie czołgistów, psa i kamerzysty do urządzenia zwanego czołgiem, prawda? Oprócz Trymera były jeszcze dwa inne psy, Spike i Atak, one również grały w scenach tropienia czy ataku. Co ciekawe, inny psi aktor, grający w "Przygodach psa Cywila", Bej – w odróżnieniu od Trymera, który grał psa wojskowego - sam faktycznie był psem cywilnym, choć odgrywał psa milicyjnego. Natomiast wszystkie sceny jego przygód zostały nakręcone w naszej infrastrukturze. Kilka innych naszych psów także załapało się do filmów, ale to już nie była ta skala. Szkolił je pełniący służbę w Sułkowicach Franciszek Szydełko, który wcześniej brał udział w selekcji psów do serialu "Czterej Pancerni i pies". Potem na trwałe się związał z ekipą filmową i w swojej karierze wyszkolił ponad 500 zwierząt do 153 filmów; były to nie tylko psy (choćby dogi Łoś i Apacz grające Sabę w "W pustyni i w Puszczy"), ale także np. świnia udająca dzika w filmie „Nie ma mocnych”, niezliczona ilość ptactwa domowego, węże, a nawet dżdżownice. Szydełko opowiadał, że psy dublerzy Trymera-Szarika nie do końca były do niego podobne, dlatego przed kręceniem zdjęć pastowano te zwierzaki w ramach charakteryzacji.
PAP: Co się zmieniło w szkoleniu psów od czasów inspektora Grimma?
P.M.: Rozwinęła się technologia i w szkoleniu często dziś używamy nowinek technicznych, które pomagają nie tylko w szkoleniu, ale i w pracy, jak chociażby elektryczne podawanie karmy, elektrycznie wyrzucamy aporty; mamy GPS-y, wiemy więc, gdzie jest nasz pies, kiedy idzie w teren, dbamy o jego bezpieczeństwo. Zmienił się także sposób podejścia do psów – kiedyś były one trzymane przez szkolących twardą ręką, surowo. Obecnie stawia się na metody pozytywne - na współpracę i zabawę – dzięki temu tworzy się silniejsza więź pomiędzy zwierzęciem a człowiekiem. Poza tym dziś te psy są inne – kiedyś często używano psów, które wcześniej broniły posesji albo charakteryzowały się bardzo wysokim poziomem agresji, dziś mamy do czynienia ze stworzeniami delikatniejszymi, lepiej zsocjalizowanymi, żeby nie powiedzieć, że uczłowieczonymi.
Rozmawiała: Mira Suchodolska (PAP)
sma/