Magdalena Popławska: chcę napisać list do Almodóvara [WYWIAD]

2024-10-06 17:42 aktualizacja: 2024-10-08, 11:50
Magdalena Popławska. Fot. PAP/Piotr Nowak
Magdalena Popławska. Fot. PAP/Piotr Nowak
Rola u Pedro Almodóvara jest, jak dotąd, niespełnionym marzeniem aktorskim Magdaleny Popławskiej. By pomóc szczęściu, artystka nosi się z zamiarem, by napisać list do hiszpańskiego reżysera. „Muszę do tego jeszcze trochę dojrzeć, żeby nie czuć obciachu. Chciałabym kompletnie się nie przejmować tym, co sobie ktoś o mnie pomyśli” – przyznaje w rozmowie z PAP Life Magdalena Popławska. Za to polskim filmowcom nie musi się przedstawiać. Aktorkę możemy obecnie oglądać w serialu „Powrót do życia” i filmie „Rozwodnicy”.

PAP Life: Wielu aktorów unika komedii. A panią dość często można zobaczyć w takich produkcjach. Teraz w serialu „Powrót do życia” (Polsat Box Go). Lubi pani projekty z poczuciem humoru?

Magdalena Popławska: Bardzo lubię, bo trzeba się śmiać. Mnie poczucie humoru jest wręcz niezbędne do życia. Szczególnie takie trochę czarne, sarkastyczne, z dużym dystansem do rzeczywistości. „Powrót do życia” to trochę komedia, trochę dramat. Gram Majkę, główną bohaterkę, która wychodzi z więzienia pod długim wyroku i przekonuje się, że świat się zupełnie zmienił, bo ona pamięta lata 90. Musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. „Powrót do życia” to jest opowieść o osobistym dramacie, skomplikowanych relacjach, ale wszystko pokazane jest z przymrużeniem oka. Majka odkrywa, że nie tylko zmieniły się stroje, fryzury, ale też ludzie, których znała.

PAP Life: Ma pani czasem takie wrażenie jak Majka, że nie pasuje do świata, który jest wokół?

M.P.: Chyba wszyscy czasem znajdujemy się w sytuacjach, kiedy czujemy się wyalienowani, niepasujący. Kiedy ktoś na nas krzyczy bez powodu, albo my się złościmy, a nikt nie reaguje. Myślę, że życie wypełnione jest takimi momentami, kiedy jesteśmy zagubieni, czujemy się niezrozumiani i trzeba sobie radzić. Wtedy właśnie przydaje się poczucie humoru i mówię to na podstawie własnego doświadczenia. Maja też czasem nie pasuje do rzeczywistości, ale może to rzeczywistość do niej?

PAP Life: Majka jest kobietą po 40., ale zachowuje się jak młoda dziewczyna - wszystkiego jest ciekawa, wciąż coś ją zaskakuje. Podobno, żeby dobrze uprawiać aktorstwo, trzeba pielęgnować w sobie wewnętrzne dziecko. Być trochę naiwnym, nieustannie dziwić się, zachwycać.

M.P.: Absolutnie tak. Wewnętrzne dziecko pomaga w aktorstwie. Wiecznie zadziwione, niczego się nie wstydzi. Za każdym razem wchodząc w nową rolę, w tych okolicznościach, kostiumie, makijażu, z takim mężem, z takim dzieckiem, z taką historią, to jest jakaś wersja mnie. Zastanawiam się, czy mogłabym być tą osobą, gdyby moje życie potoczyło się zupełnie inaczej. Lubię fantazjować na ten temat, w ogóle fantazjowanie jest ekstra. Praca z wyobraźnią to jest coś, co jest bezcenne i bardzo rozwijające. Moim zdaniem to podstawa naszego zawodu. Oczywiście, każdy aktor jest inny, szuka swojej techniki. Jedni są bardziej techniczni, precyzyjni, inni idą na żywioł.

PAP Life: A jaki jest pani sposób?

M.P.: Szukam złotego środka, podpatruję różnych moich kolegów. Uczę się, czego nie chcę, co bym chciała. Na pewno jestem bardzo organiczną i intuicyjną aktorką, zawsze muszę mieć wszystko w ciele, żeby zrozumieć. To jest gdzieś poszukiwanie balansu między przygotowaniem się i wymyślaniem pewnych rzeczy, kiedy czyta się scenariusz w domu, a tym, że później gramy z kolegami, współpracujemy z reżyserem. Ten drugi aspekt jest najbardziej przypadkowy i moim zdaniem najbardziej twórczy.

PAP Life: W „Powrocie do życia” jest ważny wątek przyjaciółek ze szkolnej ławki. Utrzymuje pani znajomości z dawnych lat?

M.P.: To bardzo różnie wygląda. Mam znajomych z czasów podstawówki i z liceum. Większość z nich porozjeżdżała się po świecie albo została na Śląsku, a ja od lat jestem w Warszawie, więc z obiektywnych przyczyn nasze kontakty, jeżeli są, to bardzo rzadkie. Ale życie aktorek w ogóle jest nieprzewidywalne, intensywne i niesprzyjające socjalnemu życiu. U nas często wszystko się zmienia w ostatniej chwili, nie możemy się zwalniać z pracy, bo bez nas ta praca po prostu się nie odbędzie. Poza tym ciężko jest dbać o znajomości na odległość. Mam przyjaciół w Warszawie, czasem zaprzyjaźnię się na planie, czasem poza planem. Trzeba też czasem zaakceptować, że wieloletnie przyjaźnie wygasają. Bywa, że ścieżki się rozchodzą. Dać ludziom odejść i pogodzić się z tym. Mam też takie znajomości, które nazwałabym przyjacielskimi, chociaż kontaktujemy się sporadycznie, ale wiem, że w każdej chwili mogę zadzwonić, nawet po trzech latach nierozmawiania i będzie tak, jakbyśmy się widzieli tydzień temu. Mamy tak dużą tolerancję na swoją nieobecność i zmiany. Szczególnie dotyczy to znajomości, które zostały wystawione na jakąś próbę i dały sobie z tym radę. Wtedy wiadomo już, że nie trzeba kontaktować się codziennie, ale zawsze można na siebie liczyć.

PAP Life: Im jesteśmy starsi, tym trudniej nam nawiązywać przyjaźnie?

M.P.: Wydaje mi się, że to nie jest kwestia wieku, tylko charakteru. Jeśli ktoś ma taką potrzebę, dar i chce, to się zaprzyjaźni w każdym wieku. Moja mama przeprowadziła się w wieku sześćdziesięciu paru lat do Warszawy i bardzo szybko miała tutaj tłum znajomych. Czasem nawet w młodości jest trudniej, bo jesteśmy pełni kompleksów, obaw, surowo oceniamy świat i siebie.

PAP Life: Zastanawia się pani czasem, jak wyglądałoby pani życie, gdyby nie znalazła się pani w szkole teatralnej?

M.P.: Nawet podjęłam taką próbę, żeby nie zostać aktorką i ta próba zakończyła się fiaskiem. Poszłam do liceum ekonomicznego i okazało się tragicznym doświadczeniem. Kompletnie się do tego nie nadaję. Wszystkie formalności papierkowe, rachunki, faktury to jest moja słaba strona, w każdym urzędzie zachowuję się jak straszna niemota. Dlatego to, że jestem aktorką jest moim największym sukcesem. Po wielu latach podważania swojej wartości w aktorstwie, teraz myślę, że uprawiam wspaniały, chociaż trudny i trochę głupi zawód. Ale jestem szczęśliwa, że mogę to robić.

PAP Life: Z każdym kolejnym filmem wszystko zaczyna się od nowa. Lubi pani te początki?

M.P.: Początek to zawsze jest dla mnie stres, ale potem przychodzi ekscytacja. Wychodzenie ze strefy komfortu jest dla mnie trudne, potrzebuję poczucia bezpieczeństwa. I właśnie dlatego, że ten zawód jest taki zmienny, w codziennym życiu tęsknię za rutyną. Moje życie na co dzień jest mocno sprzężone z moją córką, jej obowiązkami szkolnymi, z moimi psami i kotami. Więc staram się, żeby toczyło się w miarę uporządkowanym rytmie.

PAP Life: Jest pani aktorką od ponad dwudziestu lat. Dzisiaj pani podejście do zawodu jest inne niż kiedyś?

M.P.: Bardzo się zmieniło. Przede wszystkim musiałam się nauczyć akceptacji siebie, zacząć lubić siebie samą, też jako aktorkę. Kobiety w ogóle często mają problem z docenieniem siebie. A my aktorki mamy jeszcze trudniej, bo jesteśmy wystawione na ciągłe oceny, krytykę. Odbudowanie poczucia własnej wartości bardzo pomogło mi rozwijać się w pracy, ale też w życiu.

PAP Life: Od lat jest pani w zespole Teatru Nowego, w którym gra pani trudne, skomplikowane postaci. Komediowe role w filmach i serialach pomagają złapać oddech?

M.P.: Taki balans jest rzeczywiście potrzebny dla zachowania równowagi psychicznej. A poza tym, im większa różnorodność w tym zawodzie, tym lepiej. Trochę tak jak w życiu: im więcej rzeczy się próbuje, tym bardziej się zna siebie. Ma się więcej doświadczeń, a doświadczenie przekłada się na nasz zawód i na odwrót. Więc im większa rozpiętość tych ról, to jest to bardziej satysfakcjonujące i rozwijające. Ja też bardzo lubię podejmować ważne tematy. W filmie też.

PAP Life: Tak jak na przykład w „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. Przeważnie gra pani główne role, a tam zgodziła się pani zagrać epizod.

M.P.: W „Zielonej granicy” tę rolę miała grać Kasia Błażejewska-Stuhr, która nie jest aktorką, ale żoną Maćka Stuhra i bardzo angażuje się w pomoc uchodźcom. A w tym filmie Agnieszki (Holland – red.) duże znaczenie ma udział prawdziwych aktywistów. Niestety, Kasia zachorowała na covid. Zapytała, czy może mogłabym ją zastąpić. Tak się złożyło, że akurat miałam wolny dzień. Jak następuje taka synchronizacja, to zawsze myślę, że nie ma przypadków. Oczywiście, chętnie zagrałabym w tym filmie główną rolę, ale nawet propozycja roli epizodycznej była dla mnie bardzo ważna ze względu na poruszany temat. Dzięki takim projektom czuję, że mój zawód czasem potrafi trochę zmieniać świat. Nie odrzucam epizodów, dlatego tylko, że są epizodami. A w takim filmie jak „Zielona granica”, samo uczestnictwo ma znaczenie.

PAP Life: Gra pani w najnowszym spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego „Elizabeth Costello. Siedem wykładów i pięć bajek z morałem”, w którym pojawia się temat przemijania w życiu kobiety. Myśli pani o upływie czasu?

M.P.: Chyba nikt nie jest do końca od tego wolny. Jestem po 40., to dobry moment na rozmyślania na ten temat. Muszę przyznać, że im jestem starsza, tym lepiej czuję się sama ze sobą. Bardziej martwi mnie to, że za chwilę ktoś mi powie, że nie wypada, żebym na przykład chodziła w mini, bo mam brzydkie nogi. Albo sama spojrzę w lustro i pomyślę sobie, że może faktycznie jestem już stara i nie mogę przez całe życie zachowywać się jak nastolatka. Z drugiej strony ten zawód trochę pozwala nam na niefrasobliwość, luz, więc lepiej, żeby się za bardzo tym nie przejmować. Przemijanie to w ogóle trudny temat, tym bardziej, jak ma się dzieci i chce się dla nich jak najdłużej być w jak najlepszej formie fizycznej i psychicznej. Można niejeden bardzo długi spektakl zrobić na ten temat.

PAP Life: Czytałam niedawno tekst o Penelope Cruz, która już jako piętnastoletnia dziewczyna postanowiła, że kiedyś zagra u Pedro Almodóvara. Wystawała pod jego oknem, wkradała się na plan filmowy, żeby podpatrzeć, jak reżyser pracuje, w końcu pojawiła się na castingu. I choć Almodóvar odprawił ją z kwitkiem, bo była za młoda, żeby grać skomplikowane postaci kobiece, to poczekała kilka lat i w końcu dostała u niego rolę. Od tego czasu jest jego ulubioną aktorką. Przytaczam tę historię nie bez powodu, bo pani podobno od dawna marzy, żeby zagrać u Almodóvara. Nawet chciała pani do niego wysłać list. Zrobiła to pani?

M.P.: Nie, może muszę do tego jeszcze trochę dojrzeć, żeby nie czuć obciachu. Chciałabym kompletnie się nie przejmować, co sobie ktoś o mnie pomyśli. Mieć w sobie taką odwagę, upór, żeby nie oglądać się na innych. Oj, teraz dotknęła pani mojego czułego punktu.

PAP Life: To znaczy?

M.P.: Obiecywałam sobie, że jednak napiszę ten list, niezależnie od konsekwencji. Przecież to nic nie oznacza i nikogo do niczego nie zobowiązuje, nic się nie traci. Ciągle mam takie opory, że może czegoś mi nie wypada. Bez sensu.

PAP Life: Mówi pani po hiszpańsku?

M.P.: Uczę się od 20 lat z dużymi przerwami, więc jestem na takim średnim poziomie. Studiowałam przez jakiś czas w Barcelonie, ale potrzebuję dużej motywacji, żeby zaangażować się w naukę, bo mam dużo innych zobowiązań na głowie. Muszę chyba najpierw napisać do Almodóvara i potem, bojąc się, że jednak mi odpisze, zacznę się uczyć (śmiech). Przyznaję, że rola u Almodóvara to moje niespełnione marzenie aktorskie.

Nie mogę jednak narzekać na brak pracy. Przed chwilą była premiera filmu „Rozwodnicy” (Netflix) z moim udziałem. To trochę komedia o absurdzie tzw. rozwodów kościelnych, a dokładnie unieważnień ślubu. Spora dawka humoru, ale oprócz tego jest też zderzeniem dwóch różnych światów byłych małżonków, którzy próbując rozwieść się już tak ostatecznie, przeżywają razem różne przygody, mogą poznać się na nowo, trochę zweryfikować swoje życie. Właśnie skończyłam też kolejny projekt, ale proszę mnie o niego nie pytać, bo teraz podpisujemy zobowiązania i nic nie mogę powiedzieć.

PAP Life: Na koniec wrócę jeszcze do „Elizabeth Costello”. To także spektakl o tym, żeby niezależnie od wieku, mieć odwagę poszukiwać. A czego pani szuka?

M.P.: Przez dużą część mojego życia poszukiwałem wewnętrznego spokoju i akceptacji, bo jestem chaotyczna i niespokojna. Ale teraz, kiedy ten spokój już osiągnęłam, to chciałabym zachować trochę tego chaosu, bo to dodaje uroku mojemu życiu, pomimo różnych problemów. Jednak ten brak rutyny i bałagan, w którym jestem pogrążona ma swoje plusy. Ciągle coś się dzieje i dzięki temu nie nudzę się ani chwili. (PAP Life)

Rozmawiała Iza Komendołowicz

ikl/ag/ ał/

Magdalena Popławska – aktorka filmowa i teatralna. Pochodzi z Zabrza, jest absolwentką Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie (2004). Studiowała także w Institut del Teatre w Barcelonie. Współpracowała z wieloma teatrami, od 2008 roku jest w zespole Teatru Nowego w Warszawie, gdzie stworzyła wiele wybitnych kreacji. Jest laureatką Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego za film „Prosta historia o miłości”. Zagrała w kilkudziesięciu serialach i filmach, m.in. „Lęku wysokości” Bartka Konopki, „Dziewczynie z szafy” Bodo Koxa, „Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy, „Prime Time” Jakuba Piątka, „Osiecka” Roberta Glińskiego i Michała Rosy. Obecnie można ją oglądać w głównych rolach w serialu „Powrót do życia” (Polsat Box Go) oraz filmie „Rozwodnicy” (Netflix). Jest mamą 9-letniej córki. Jej siostrą jest aktorka Aleksandra Popławska. Ma 44 lata.