Mieszkańcy Betlejem: jesteśmy przerażeni tym, co się dzieje. Jedyna rzecz, której pragniemy, to pokój [NASZE WIDEO]

2023-12-05 16:08 aktualizacja: 2023-12-06, 15:17
Fot. PAP/Daria Kania
Fot. PAP/Daria Kania
Jesteśmy przerażeni tym, co się dzieje. Jedyna rzecz, której pragniemy to pokój – mówi PAP p. Ewa Rishmawi, Polka od ponad 30 lat mieszkająca w Betlejem. Sytuacja jest bardzo trudna. Brakuje niemal wszystkiego – przyznaje s. Szczepana, która opiekuje się palestyńskimi dziećmi, w tym również sierotami. Mój syn co wieczór pyta mnie, kiedy skończy się wojna. Nie wiem, co mu odpowiedzieć – dodaje Rony Tabash.

Betlejem nigdy nie było tak puste – mówi Rony Tabash, który od lat prowadzi sklep nieopodal Bazyliki Narodzenia Pańskiego w Betlejem. „Tu zawsze były tłumy. Nawet w czasie pandemii przyjeżdżali tutaj ludzie. A teraz jest pusto” – dodaje oprowadzając mnie po pustym placu przed Bazyliką Narodzenia Pańskiego.

Na ulicach brakuje nie tylko ludzi, ale także charakterystycznego dla tego miejsca gwaru. Nie ma też świątecznych dekoracji, które o tej porze roku był już rozmieszczane przed bazyliką.

W świątyni również pustka. W środku spotykam jedynie dwóch policjantów. Rony przyznaje, że pandemia nie spowodowała takiego spustoszenia, jak walki Izraela z Hamasem. Po 7 października, kiedy Hamas zaatakowała Izrael, wielu mieszkańców opuściło swoje domy.

„W ciągu ostatnich dwóch tygodni wyjechali stąd kolejni moi przyjaciele z całymi swoimi rodzinami” – opowiada Rony. „W pandemii wydawało nam się, że już niemal straciliśmy nadzieję, że kiedyś będzie normalnie, ale dopiero teraz robimy wszystko, żeby jej naprawdę nie stracić. Wiesz, my naprawdę chcemy tu żyć normalnie, tylko potrzebujemy pokoju. Bo to nie jest normalna sytuacja, kiedy nawet nasze dzieci boją się o przyszłość. Mój 12-letni syn co wieczór pyta mnie, kiedy skończy się wojna. Nie wiem, co mu odpowiedzieć” – przyznaje.

Sam jednak nie jest w stanie stąd wyjechać. Takich jak on jest więcej. Wszyscy oni żyją nadzieją na zakończenie konfliktu. Z ulgą przyjmują kolejne informacje o przedłużeniu zawieszeniu broni między Izraelem a Hamasem.

Pani Ewa Rishmawi, Polka od ponad 30 lat mieszkająca w Betlejem, przyznaje, że nie pamiętają tak napiętej atmosfery, jaka jest teraz. „Jedyna rzecz, której pragniemy to pokój. Marzymy o jednym, żeby ten konflikt skończył się jak najszybciej. Marzymy o tym, żebyśmy mogli żyć w pokoju, żebyśmy mogli wrócić do pracy i żeby wszystko wróciło do takiego stanu, jaki był wcześniej” – mówi w rozmowie z PAP.

„Chcemy tu normalnie żyć, pracować, mieć możliwość utrzymania swoich rodzin, ale w tej chwili nie ma tutaj praktycznie żadnej pracy, wszystko jest pozamykane. Sklepy są praktycznie puste, funkcjonują jedynie sklepy z żywnością, ale wszelkie innego rodzaju sklepy są pozamykane bo nie ma ich dla kogo otwierać” – zaznacza.

„Ludzie nie wiedzą, jak długo będzie trwał ten konflikt. Nie wiedzą, jak się skończy. Jak mają jakiekolwiek oszczędności, to trzymają” – opisuje nastroje wśród mieszkańców.

„Pracy praktycznie żadnej. Prawie codziennie ktoś przychodzi do mnie do domu i pyta, czy nie mam dla niego jakiejś pracy, czy potrzeba mi może przekopać ogródek lub pomóc w jakichkolwiek pracach domowych” - dodaje. „Jesteśmy przerażeni tym wszystkim, co się dzieje. Mamy nadzieję, że wszystko szybko wróci do normy, do takiego stanu, jaki był przed wybuchem konfliktu” - przyznaje.

P. Ewa tłumaczy, że ponad 70 proc. ludzi mieszkających w Betlejem utrzymuje się wyłącznie z pracy w turystce. Zazwyczaj są to chrześcijanie. „Ale jak jest konflikt, nie ma turystów i całe tutejsze życie zamiera” – podkreśla p. Ewa, która sama pracuje w jednym ze sklepów z pamiątkami dla chrześcijan.

Jednak teraz takie sklepy jak ten, w którym pracuje, teraz świecą pustkami. Podobnie jak inne miejsca. P. Ewa wylicza, że w mieście pozamykane są nie tylko sklepy z pamiątkami, ale także wszystkie hotele, restauracje, taksówki nie pracują tak, jak w czasie, kiedy są turyści, czy pielgrzymi. „Po godzinie 18 praktycznie jest tak, jakby była godzina policyjna. O 19 właściwie nikogo nie ma już na ulicach” – mówi p. Ewa.

„Nie ma ludzi, nie ma dla kogo otwierać. Ci, którzy zostali, oszczędzają. Nie wiedzą, jak długo potrwa konflikt. A z pracą jest ciężko niemal każdemu” – mówi p. Ewa.

Wyjaśnia też, że przed wybuchem konfliktu bardzo dużo ludzi mieszkających na terenie Autonomii miało specjalne pozwolenie na pracę w Izraelu. „Ale wszystkie te pozwolenia zostały wstrzymane. Tych ludzi było kilkadziesiąt tysięcy. W tej chwili też siedzą i szukają jakiegokolwiek zajęcia, żeby móc utrzymać swoje rodziny. A rodziny tutaj są duże, wielopokoleniowe” – zaznacza.

Życie pozostałych również uzależnione jest od innych mieszkańców. Nauczyciele czy lekarze otrzymują jedynie część swojego wynagrodzenia. „Bo nie mają im z czego zapłacić. Przecież jeśli obydwoje rodziców utrzymuje się z turystyki, to teraz nie mogą zapłacić za szkoły. Nauczyciele nie otrzymują pełnych pensji i krąg się zamyka” – wyjaśnia p. Ewa.

Zaznacza przy tym, że z pozostałymi zawodami jest podobnie. Mąż p. Ewy jest lekarzem, od sześciu, siedmiu miesięcy otrzymuje ok. 30 – 40 proc. wynagrodzenia „Tu wszystko jest płatne, pomoc medyczna też jest płatna, a kiedy ludzie nie mają pieniędzy, nie przychodzą do lekarza. Jak ktoś zachoruje, idzie do apteki i kupuje antybiotyk bez żadnej recepty, tutaj to jest normalne” – mówi p. Ewa.

Ciężka sytuacja dotyka najsłabszych i najbiedniejszych, szczególnie będących mniejszością. Jedną z nich są tutaj chrześcijanie. Siostra Szczepana Elżbieta Hrehorowicz z Domu Pokoju w Betlejem prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety dla dzieci z najuboższych rodzin chrześcijańskich w okolicy, w tym również sierot, mówi PAP, że zawsze było tutaj ciężko, ale po 7 października sytuacja jeszcze bardziej się pogorszyła.

„Zwiększyła się liczba dzieci, które potrzebują naszej pomocy. Zwiększyła się także liczba osób, które zgłaszają się do nas po pomoc. Staramy się nikogo nie odsyłać bez pomocy. Robimy wszystko, co możliwe, aby te dzieciaczki, które u nas są, miały to, co najlepsze” – powiedziała PAP s. Szczepana.

Pod opieką sióstr w Domu Pokoju w Betlejem jest obecnie 42 dzieci. „Mamy duży przekrój wiekowy: od maluszków do dorosłych. Mamy jednego studenta i dwie dorosłe dziewczyny, które już pracują, ale mają bardzo trudne warunki domowe, jedna z nich nie ma rodziny, dlatego może u nas być” – dodaje s. Szczepana.

„Dzieci są bardziej zestresowane, bo słyszały odgłosy wystrzałów, samoloty latające nad naszym domem, karetki, palone opony. Nie wpłynęło to dobrze na psychikę dzieci. W nocy płakały, siostry musiały pomóc im usnąć. Teraz cały czas starają się pomóc mi zająć ich uwagę, aby nie myślały o tym, że jest trudno.

Wszyscy czekają na pokój, bo w chwili obecnej sytuacja jest bardzo trudna. „Brakuje niemal wszystkiego, ale mimo iż szkoły były zamknięte, nasze dzieci mogą się normalnie uczyć. Miałyśmy tutaj dom otwarty, nawet dla tych dzieci, które u nas nie nocują. Chcemy, żeby dzieci cały czas się rozwijały” – mówi s. Szczepana.

Dyrektor sekcji polskiej PKWP ks. prof. Waldemar Cisło podkreśla w rozmowie z PAP, że w tej chwili pomoc z zewnątrz jest niezmiernie istotna. Z tego też względu, wzorem lat poprzednich. Papieskie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi W Potrzebie od 2006 r. prowadzi kampanię „S.O.S. dla Ziemi Świętej”, której głównym celem jest pomoc ekonomiczna oraz solidarność z chrześcijanami – mieszkańcami Palestyny. „Poprzez nabywanie przedmiotów wykonywanych pracą ich rąk, pomagamy wielu rodzinom – zaznacza dyrektor sekcji polskiej PKWP. (PAP)

Z Betlejem Daria Kania (PAP)

mmi/