Polska Agencja Prasowa: Widział Pan wykopy i prace archeologiczne w wielu miejscach na świecie. Co panu przypomina krajobraz, który zastaliśmy na Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu w czasie wspólnej weekendowej wizyty w tym miejscu?
Tomasz Kozłowski: Jestem trochę zdziwiony, bo panuje tam duży bałagan, jak na inwestycję prowadzoną w miejscu, gdzie można znaleźć relikty historycznego Torunia. Widać tam jakieś murki, na hałdach leżą rozebrane części fundamentów, cegły, dachówki — wcale nie współczesne, a prawdopodobnie robione jeszcze ręcznie. Niepokoi mnie ten ogólny bałagan. W przypadku profesjonalnych badań zwykle wygląda to zupełnie inaczej. Nawet jeżeli są to tylko nadzory. Takich ilości materiału zabytkowego na hałdach na pewno nie powinno być.
PAP: Rozumiem, że te artefakty powinny być zbierane, opisywane, żebyśmy dowiedzieli się więcej o naszych przodkach?
T.K.: Może o samych przodkach nieco mniej, ale przede wszystkim o historycznym, dawnym Toruniu, o którym wcale tak dużo nie wiemy. Każdy element przeszłości, nawet jeżeli nie tak efektowny, jak niektóre znaleziska, czy to cegła, czy też kamień fundamentowy, dachówka — powinien być zbierany i zabezpieczany. Mając kilka fragmentów takiej dachówki, możemy poznać, jak ona wyglądała w całości i ją zrekonstruować. Gdy mamy już jedną dachówkę, to możemy zrekonstruować, jak dawniej wyglądały pokrycia dachów. A na Bulwarze obecnie — powiem delikatnie — jest dość nieprzyjemnie. Tak to wygląda, niestety.
PAP: Jest pan antropologiem fizycznym. Na placu budowy na Bulwarze Filadelfijskim znajdowano dużo zwierzęcych kości, ale też udokumentowane kości ludzkie. Co się powinno stać, gdy na hałdzie coś takiego odkrywamy?
T.K.: Na hałdzie na pewno nie powinny się znajdować kości ludzkie, a ich obecność zweryfikowałem w tym miejscu po państwa ustaleniach. Jest to niezgodne z prawem. Nie można ich w ten sposób traktować. I nie ma znaczenia, czy są to kości całe, czy tylko ich fragmenty. Przepisy nigdzie nie precyzują wielkości takiego fragmentu szczątek ani jego starości. Kości ludzkie absolutnie na hałdach nigdy nie powinny się znaleźć. Mam jednak również poważne wątpliwości, czy materiał, który określamy archeozoologicznym, czyli pozostałości kostne po zwierzętach, powinien tak sobie tam leżeć. Te zwierzęta były tam hodowane, często dochodziło do ich uboju, ćwiartowania, sprzedawania. Przecież w wiślanym porcie były też karczmy, a ludzie musieli coś jeść. Taki materiał daje nam możliwość poznania sposobu życia nadwiślańskiego Torunia, tego miejsca. Kości zwierzęce stanowią też doskonałe tło przy badaniach izotopowych np. w kontekście diety człowieka. Na podstawie tych fragmentów kości możemy też rozróżnić gatunki zwierząt i dowiedzieć się, co w Toruniu było hodowane. To nie są zabytki, ale cenny materiał bioarcheologiczny, który może służyć do rekonstrukcji środowiska przyrodniczego.
PAP: Ogromna część tych materiałów wyjeżdża z placu budowy na ciężarówkach. Na wierzchu hałd, które potem są ładowane na tiry i gdzieś wywożone, widzimy fragmenty ceramiki, cegły, dachówki, znajdujemy też ludzkie kości. Logika podpowiada, że wewnątrz tych dużych hałd też coś powinniśmy znaleźć. Czy to w ogóle bez przebadania powinno z tego miejsca wyjeżdżać?
T.K.: Mi się wydaje, że na powierzchni jest zdecydowanie mniej tego materiału niż wewnątrz hałdy. Tak to zwykle bywa. Z powierzchni można coś wyzbierać, a w środku jest dużo więcej materiału zabytkowego. W takiej sytuacji jak na Bulwarze absolutnie ten materiał nie powinien wyjeżdżać na ciężarówkach nie wiadomo gdzie i być upychany nie wiadomo gdzie. W tym przypadku, gdy są fragmenty ceramiki, szkła, kości, elementy architektoniki, to powinno się te hałdy przekopać, a nawet przesiać. Przynajmniej z miejsc najbardziej newralgicznych.
PAP: Widział pan wiele realizacji inwestycji w Toruniu. Ta na Bulwarze Filadelfijskim jest najgorzej prowadzoną w zakresie poszanowania dziedzictwa?
T.K.: Wszystkich nie widziałem, ale część widziałem. Trudno to porównywać, ale inwestycje odbywające się na terenie historycznego Torunia i otuliny miasta, nie zawsze prowadzone są tak, jak powinny. Wyjątkiem dobrze mi znanym były Wały Generała Sikorskiego, gdzie prace na cmentarzysku były prowadzone przez wyspecjalizowaną grupę archeologów i studentów z Instytutu Archeologii UMK w Toruniu. Tam wszystko było idealnie. To się jednak już prawie nie zdarza albo zdarza bardzo rzadko. Z nadzorów do naukowców nie trafiają praktycznie żadne opracowania, żadne materiały. Nie ma publikacji z tych nadzorów, nie publikuje się i nie opisuje materiału archeologicznego. Szkoda. Jak się patrzy na inne miasta — Gdańsk, Wrocław, Kraków, ale przede wszystkim Polskę powiatową, to wygląda to tam inaczej. W tej Polsce powiatowej jest wielka chęć poznawania historii, ogromnie chłonne społeczeństwo. Na Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu ja takiego szczęśliwego dla archeologów i dziedzictwa finału nie widzę.
PAP: Często przechadzał się pan na pewno po Bulwarze Filadelfijskim w Toruniu. Nie jest panu obecnie po ludzku smutno?
T.K.: Bardzo dobre określenie. Tak właśnie mogę powiedzieć. Nie rozumiem tego, dlaczego osoby mające kompetencje, stopnie naukowe, duży dorobek, są w tych badaniach zupełnie pomijane.
PAP: Przez lata, gdy w Toruniu znaleziono jakąkolwiek kość, to dzwoniono do pana. Teraz się do pana dzwoni?
T.K.: Nie. Od paru lat jestem na indeksie. Może właśnie dlatego, że czasami się krzywię, gdy coś jest robione nie tak, jak trzeba. Ja bym to wszystko widział zupełnie inaczej. Z Toruniem wygrywa Polska powiatowa. Tam bije serce ludzi zainteresowanych zachowaniem dziedzictwa. (PAP)
Rozmawiał Tomasz Więcławski
kgr/