Polska Agencja Prasowa: Znamy słownikową definicję ayahuaski jako rytualnego psychodeliku zażywanego w formie wywaru. A czym jest ona dla pana?
Mateusz Marczewski: Nawet po napisaniu książki, mam wrażenie, że nie udało mi się udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Dla każdej osoby, która miała z nią kontakt, jest ona czymś innym, choć w większości przypadków spotkanie jej okazuje się zwrotnym punktem w życiu.
Wychodząc z założenia, że nie da się jej opisać "z oddali" postanowiłem pojechać do peruwiańskiej Amazonii, aby zobaczyć, czym ta roślina jest we własnym ekosystemie. Ciekawiło mnie, jak wygląda świat, który organizuje się wokół robionego z niej wywaru, ale także jak wygląda Amazonia, która praktykuje picie ayahuaski. Uznałem, że jest to jedyna możliwa metoda, żeby o niej opowiedzieć – zobaczyć jej ekosystem.
PAP: Jakie jest zatem miejsce ayahuaski w Amazonii, jakie ma znaczenie dla tamtejszych ludzi?
M.M.: Należy pamiętać, że zarówno Amazonia, jak i tamtejsza ludność są bardzo szerokimi pojęciami. W amazońskim lesie żyje mnóstwo społeczności posługujących się odrębnymi językami, posiadającymi własne kosmogonie i wierzenia.
Z tego też powodu każda ze społeczności posiada inny sposób myślenia o wywarze. Dla niektórych picie wywaru było elementem procesów inicjacyjnych i wchodzenia w dojrzałość, niektóre grupy postrzegały ayahuaskę jako medycynę, którą podawano również dzieciom wierząc, że pomaga on z zwalczaniu pasożytów, jeszcze inne określały ją jako środek pozwalający oglądać odległe światy lub przenosić się w przestrzeni, a nawet telepatycznie komunikować się między wsiami. Co ciekawe, w XVII wieku, po pojawieniu się misjonarzy – ayahuasca zaczęła być postrzegana jako narzędzie szatana i często, nawet dziś, postrzegana jest jako element czarnej magii.
Warto dodać, że wywar określany jako "ayahuasca" to tak naprawdę mieszanka dwóch składników – wywaru z liany Banisteriopsis Caapi, a więc konkretnego gatunku liany oraz liści chacruny zawierających DMT – dimetylotryptaminę. Co ciekawe, nie wszystkie społeczności amazońskie przyjmowały ją w formie mieszanki: ale ostatecznie ten sposób przyrządzania rozprzestrzenił się po całej Amazonii..
PAP: A jak stary jest to rytuał?
M.M.: Ayahuasca przez entuzjastów z Zachodu nazywana jest starym, liczącym nawet pięć tysięcy lat amazońskim zjawiskiem. Nie do końca jest to jednak prawda. Z pewnością sama roślina i jej działanie było znane od tysięcy lat, ale forma przyjmowania ayahuaski, z którą się zapoznaliśmy jako ludzie Zachodu w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku, najprawdopodobniej narodziła się w XIX wieku wraz z nastaniem boomu kauczukowego.
Kolonizatorzy zwozili do faktorii kauczukowych rdzennych niewolników i to tam, w faktoriach dochodziło do dynamicznej wymiany wiedzy między grupami. Wiele społeczności w faktoriach po raz pierwszy zetknęło się z wywarem – zaczęli go pić, a następnie nim leczyć i oddawać się wróżbiarstwu. Obraz Ayahuaski amazońskiej to więc raczej proces przekształcania się aniżeli niezmienny, chciałoby się powiedzieć, archaiczny świat, którego jako ludzie zachodu tak szukamy.
Mówiąc o ayahuasce w Amazonii, nie sposób jednocześnie nie wspomnieć późniejszej społecznej historii regionu. Rodząca się klasa metyska w pierwszym odruchu za wszelką cenę próbowała porzucić tożsamość rdzenną, kojarzoną z "dzikością". Tym samym odwracano się również od naturalnych metod leczenia, w tym ayahuaski, uważając ją za stygmat przypominający o dawnym, "dzikim" świecie. Metysi jednak rozczarowali się kulturą zachodniego świata, dostrzegając jego duchową pustkę, ale przede wszystkim ograniczenia zachodniej medycyny, do której i tak mieli ograniczony dostęp. W połowie XX wieku zaczął się powrót do utraconych korzeni, a co za tym idzie także do ayahuaski.
PAP: Kim są szamani ayahuaski? Czy są oni kimś w rodzaju mistrzów?
M.M.: Warto przypomnieć, że szamanizm jest pojęciem, które pochodzi z syberyjskiej części Azji i dotyczy tamtejszego zjawiska kulturowego. W takim rozumieniu szamanów nigdy nie było w Amazonii. Oczywiście, jak we wszystkich dawnych społecznościach, istnieli tam ludzie, którzy specjalizowali się w utrzymywaniu równowagi pomiędzy światem duchowym a materialnym. Były to jednostki, które ze względu na wysokie kompetencje społeczne, mądrość życiową, zajmowały się utrzymywaniem dobrych relacji z lasem, pilnowały porządku w społeczności, znali tajniki roślinnej medycyny i potrafili leczyć.
To były lokalne autorytety. Tych, którzy w głównej mierze zajmowali się medycyną, nazywano "curandero". W swojej praktyce wykorzystywali oni przede wszystkim rośliny. Pracowano z roślinami, aby razem za pomocą roślin i pieśni wpłynąć na przekształcenie psychologicznych uwarunkowań pacjentów i osiągnąć jak najlepsze skutki w leczeniu konkretnych przypadłości ciała. W Amazonii nie rozgranicza się umysłu od materii tak bardzo, jak to dzieje się na Zachodzie.
W latach 70. XX wieku miłośnicy odmiennych stanów świadomości zapoczątkowali jednak boom, który właśnie osiąga swoje apogeum. Pojęcie "szaman" w Amazonii staje się wytrychem do świata "psychonautingu" – ayahuasca stała się modą, na której Amazonia zarabia. Ale znów – warto dodać, że nie jest to zjawisko jednorodne. Współcześni amazońscy szamani nie są jedną zorganizowaną grupą czy cechem zawodowym, ale raczej praktykują ayahuaskę każdy i każda na własny sposób.
Jako ludzie z Zachodu nie wiemy więc, do kogo trafimy. Możemy dotrzeć do curandero posiadających wysokie kompetencje medyczne, traktujących ayahuaskę jako poważną medycynę roślinną, korzystających z naparów ziołowych, leczących tytoniem, stosujących masaże – słowem – do oddanych swojej pracy specjalistów. Ale możemy się znaleźć się w ośrodkach, w których ludzie prowadzący tak zwane "ceremonie" nie mają kompetencji, choć bardzo trudno jest, jako przyjezdnym, to zweryfikować.
PAP: W książce osoby, które wyjeżdżają do Amazonii na rytuał, nazywa pan pasażerami. Jak wygląda w ogóle taki wyjazd?
M.M.: Ludzie Zachodu wykupują pobyt w ośrodku, który zajmuje się prowadzeniem rytuałów ayahuaski. Są odbierani z lotniska i przywożeni do ośrodka w lesie, na miejscu spotykają się z szamanami. Po tygodniu, dwóch, właściwie nie mając kontaktu z zewnętrznym światem, z sąsiadami żyjącymi w pobliskiej wsi, wylatują do domów. Czasem w cenie jest wycieczka łodzią po rzece jako moment na rekonesans.
PAP: Czy pasażerowie piją ten sam wywar, co mieszkańcy Amazonii?
M.M.: Pasażerowie otrzymują zagęszczony, dwuskładnikowy wywar, który składa się z ayahuaski oraz chacruny. W wielu społecznościach lokalnych nie pito wywaru łączonego, tylko samodzielny wywar z ayahuaski, który jest o wiele mniej radykalny w działaniu, ale nie jest stosowany w przypadku pasażerów. Powód jest zrozumiały. Nikt nie poleci na drugi koniec świata, do lasu amazońskiego, żeby doświadczyć łagodnego poczucia unoszenia się i odrealnienia, jakie oferuje czysty wywar z liany. Ludzie szukają doświadczeń granicznych – poczucia oderwania się od ciała, kosmicznej czy duchowej wędrówki, a to oferuje wywar z chacruną.
PAP: A czy ayahuasca nie weszła już do świata komercji i stała się rodzajem biznesu?
M.M.: Obecne w ayahuasce poczucie głębokiej relacji ze światem i innymi żywymi bytami, określane jako transformujące doświadczenie "duchowe" zostało częściowo przysłonięte szaloną komercjalizacją.
Byłem w ośrodkach, które się specjalizowały się w turystyce ayahuaskowej. To tak naprawdę małe, zamknięte spa, do których płynie się łodzią, aby w sterylnych warunkach spędzić czas w wyrwanym z kontekstu świecie, nie martwiąc się o nic. Warto spróbować to sobie wyobrazić: w pełnym tragedii i biedy świecie Amazonii istnieją ogrodzone płotem ośrodki, gdzie ludzie, którzy przylecieli z Tokio, Nowego Jorku czy Warszawy, ubrani w powłóczyste szaty piją wywar. Płacą tysiące dolarów, które trafiają do właścicieli ośrodków – często Europejczyków czy Amerykanów. To jest czysty biznes.
Ale w momencie wypicia wywaru wszystkie zarzuty o biznesie i komercjalizacji znikają. Doświadczenie działania ayahuaski jest tak silne, że unieważnia komercyjny aspekt – właściwie wywar unieważnia wszystko, co dotychczas wiedzieliśmy o sobie i świecie.
PAP A jak rdzenni szamani podchodzą do tego biznesu?
M.M: Wydaje się, że ayahuasca jako zjawisko kulturowe pojawiła się w momencie, w którym do głosu doszło kilka ważnych zjawisk globalnych: kryzys ekologiczny, zagubienie człowieka w świecie, tęsknota za jakąś głębszą mądrością, pragnienie powrotu do prostoty, do zmysłów. Zostało to przez rdzennych mądrze wykorzystane – udało się dokonać aktu symbolicznej emancypacji – rdzenność za sprawą ayahuaski stała się nosicielem ważnego, cywilizacyjnego przekazu o uniwersalnej równowadze, ale również pojawiły się pieniądze.
Jednym z jej magicznych aspektów ayahuaski jest to, że liana potrafi zamienić się w dolary. Kiedy wprowadzi się do domu jej wywar, kiedy zacznie się z nim kooperować, dom zmienia się. Zamiast dachu z plecionych liści palmy pojawia się trwalsza blachodachówka. Zamiast foliowych ścian pojawiają się ściany z desek albo cegieł. Rodziców stać, żeby posłać dzieci do szkoły, do miasta.
To spojrzenie na sprawczość ayahuaski dla nas brzmiące jak pokrętne i mgliste, można wytłumaczyć za pomocą tak zwanego "perspektywizmu indiańskiego". Zgodnie z tą koncepcją każdy byt posiada własną mądrość i sprawczość. W tym sensie ayahuasca jako rozumny byt coś przynosi – na przykład pieniądze. O tym również jest moja opowieść.
PAP: Jak w ogóle działa ayahuasca? Co dzieje się z osobą, która wypiła wywar?
M.M.: Po 15-20 minutach od wypicia niewielkiej ilości wywaru pojawiają się pierwsze objawy odrealnienia. Następne 3,5-4 godziny stają się nieprzekładalnym na język doświadczeniem oderwania czy znalezienia się w innym wymiarze. To, czego ludzie doświadczają w tym stanie, wydającym się często bardziej realnym niż życie, które - jak się wydaje – zostało porzucone jest wędrówka, uwolnienie z ciała. Jest to doświadczenie radykalne, nie mające nic wspólnego z przyjemnością choćby dlatego, że piciu często towarzyszą silne wymioty.
Chociaż każdy przeżywa rytuał inaczej, wspólnym mianownikiem tego doświadczenia jest głęboki wgląd - niektórzy uważają, że jest to lekcja czy przekaz. To brzmi bardzo ezoterycznie, ale możemy spróbować opowiedzieć to racjonalnie. Mózg - na swój sposób "zatruty" przez działanie przyjętych związków chemicznych między innymi harmaliny i dymetylotryptaminy zaczyna funkcjonować w nietypowy dla siebie sposób osłabiając sposoby myślenia i dedukcji – protokoły, które wykształciliśmy w naszej codzienności i aktywizuje nową formy pracy mózgu.
Innymi słowy: dokonujemy pewnego rodzaju "resetu". Ten efekt nazywający się psychointegracją, przynosi osobie pijącej wgląd, bo nagle postrzegamy siebie i swoje życie na nowo. To oczywiście uproszczona wersja skomplikowanego, nieprzekładalnego doświadczenia.
W amazońskiej myśli wszystko jest ze sobą połączone. Ciało i społeczna kondycja wsi, wieś i las, który ją otacza. Zachodnia medycyna powoli oswaja myśl, z którą medycyna chińska żyje od wieków, że część somatycznych przypadłości wynika ze sposobu w jakim żyjemy, ze środowiska w którym mieszkamy, ale i postrzegania samych siebie. Proces psychointegracji jaki zachodzi po przyjęciu wywaru jest w stanie zmienić nasze postrzeganie a tym samym sprawić, że pokonujemy najpoważniejsze problemy swojego życia, również zdrowotne.
PAP: A sama ayahuasca pomaga?
M.M.: Z pewnością ma wyraźny wpływ na ciało, gospodarkę jelit, ale przede wszystkim jednak pozwala się ocknąć. Być może dla tego weterani wojenni cierpiący na syndrom PTSD podejmują próby leczenia wywarem wierząc, że dzięki niej mogą pokonać traumę. Dużą rolę w procesie leczenia odgrywa jednak samodzielna praca w późniejszym etapie, już po rytuale. Naszym zadaniem jest więc przejść rytuał, wyciągnąć z niego lekcję i dalej – to dla ludzi Zachodu jest trudne do przełknięcia – pracować nad poprawą własnego dobrostanu.
PAP: Czy rytuał ma moc oczyszczającą?
M.M.: W Amazonii bardzo ważnym pojęciem, które jest pomijane w europejskie kulturze psychodelicznej zafascynowanej ayahuascą, jest pojęcie "purgi", rozumianej jako oczyszczenie. Na poziomie biologicznym, mamy tu do czynienia z niezbadaną przez zachodnią naukę samoregulacją organizmu. W trakcie rytuału ludzie wymiotują, mają problemy żołądkowe, co czasem nakłada się na ponowne przeżywaniem traumatycznych doświadczeń, spotkają się ze swoimi ze zmarłymi, słowem mierzą się z tym wszystkim, co wyrzuca dotychczas blokowana podświadomość. Czyszczą się.
Ale purga ma jeszcze jedno znaczenie – purga to nieustanna adaptacja do ekosystemu, wciąż powtarzające się porządkowanie swojego otoczenia, swojego domu, optymalizacja własnej relacji ze światem. W tym sensie ayahuasca pozwala "otworzyć oczy", żeby lepiej radzić sobie w życiu. Widać to dobrze w tradycji amazońskiej, w której wywar pito przed polowaniem, chcąc oczyścić umysł od nadmiernego myślenia, aby lepiej radzić sobie w terenie.
PAP: Czy ayahuasca jest zatem doświadczeniem dla odważnych?
M.M.: Można tak powiedzieć. Jestem przeciwnikiem alkoholu i narkotyków i jeśli mogę, chciałbym zaznaczyć, że opowiadając kulturową historię ayahuaski, nie zachęcam nikogo do picia. Ale wywar piłem.
Czasem człowiek znajduje się pod ścianą i nie widzi dla siebie wyjścia. W takich sytuacjach podejmuje się najbardziej radykalne kroki, które mogą przynieść pozytywny skutek. Odwaga jest więc w tym działaniu, ale chyba więcej tam determinacji.
PAP: Czy ayahuasca może być antidotum na świat korporacji, usztywnionych norm, drenaż emocjonalny? Jest powrotem do źródeł poznania?
M.M.: Tego, co wywar przynosi, nigdy nie uda się nazwać precyzyjnie, bo nie ma na to języka. Amazonia, z której pochodzi ayahuasca jest pozaracjonalna i duchowa, ale jednocześnie to świat zamieszkany przez ofiary postępu cywilizacyjnego. W niektórych wsiach ludzie nie mogą pić wody z pobliskiej rzeki, bo są one zanieczyszczone przez kompanie naftowe. Trudno się w tym splątaniu odnaleźć, ale może sposobem jest rezygnacja z nieustannego odwoływania się do oświeceniowej religii Zachodu – racjonalności.
Amazońska rdzenna myśl jako przeciwwagę dla racjonalności prezentuje nie tyle "nieracjonalność", co "relacjonalność". Relacjonalność pozwala postrzegać rzeczywistość jako świat naczyń połączonych i wzajemnych wpływów, przez co mądrzej możemy odpowiadać na wyzwania i podejmować decyzje. Racjonalny świat nauki i niepodważalnych faktów wydaje się bardziej bezpieczny, ale swoim niekontrolowanym postępem doprowadził jednak do degradacji środowiska naturalnego i zerwania kontaktu z Ziemią, co nigdy nie przydarzyło się ludziom określanym przez nas jako "dzicy".
Jako zachodnie społeczeństwo należymy do późnej nowoczesności, jesteśmy jak to ładnie powiedział koreański filozof Byung-Chul Han "społeczeństwem zmęczenia". Kształt naszej codzienności i nasza dieta sprawiają, że chorujemy i coraz bardziej popadamy w depresję. Współczesna humanistyka od lat 90. XX wieku diagnozuje, że żyjemy w systemie, który sprowadza nas do myślenia – nazwijmy je – algorytmicznego. W momencie, w którym pijemy jednak wywar, mamy możliwość choć na chwilę wrócić do dziecięcej, zmysłowej świadomości, którą zatraciliśmy. To bywa ozdrawiające. Ayahuaskę piją więc najczęściej ludzie nieszczęśliwi, ale jednak świadomi, w jakiej systemowej opresji się znaleźli.
Metaforą tego zjawiska są wspomniane już przeze mnie faktorie kauczukowe. Właściwie były to obozy koncentracyjne, w których kolonizatorzy, jak Julio Cesar Arana wykorzystywali rdzennych mieszkańców, jako niewolników do zbierania lateksu. Ci, którzy przybywali do faktorii najpóźniej widzieli swoich braci i siostry jako wpół żywe widma, które straciły ducha oporu i wolę życia. Nie dało się do nich dotrzeć, bo pracując latami w dramatycznych warunkach, nie byli już w stanie zrozumieć, w jakiej sytuacji się znajdują. Ci którzy przybywali do faktorii najpóźniej gotowali więc wywar i podawali go innym – żeby budzić. Faktorie kauczukowe to tak na prawdę metafora naszego świata. Teraz, tak jak i ponad sto lat temu, ludzie wzajemnie się ratują, podając sobie wywar.
PAP: W książce opisuje pan swoje doświadczenie z wywarem. Ile razy przeszedł pan przez rytuał?
M.M.: Pięć razy. Pierwszy raz wypiłem ayahuascę w Polsce, a cztery razy w Amazonii.
PAP: Jak określiłby pan formę swojej książki?
M.M.: Oczywiście jest to opowieść non-fiction. Miałem jednak długą dyskusję z wydawnictwem, ponieważ nie uważam, aby był to tradycyjny reportaż; staram się rekonstruować własne doświadczenie pobytu w Amazonii i rysować obrazy wykorzystując wszystkie dostępne formy narracyjne – esej, prozę czy relację reporterską.
Jeśli jednak miałby to być reportaż, to byłby on o ruchu rozumianym jako istota życia. W Amazonii życie jest ciągłością, zmianą, formą rozdzielającą się na poszczególne byty, plączącą się i ponownie łączącą. Życie jest całością. To głębokie poczucie jest wyczuwane w głębokim lesie, ale i można je odnaleźć na dnie picia ayahuaski. W swojej książce chciałem oddać tę gorączkę i ten dynamiczny ruch.
Rozmawiała Anna Kruszyńska
Książka "Pasażerowie. Ayahuasca i duchy Amazonii" ukazała się nakładem wydawnictwa Czarne.
Mateusz Marczewski – antropolog kultury, prozaik, reportażysta, autor książek "Niewidzialni" i "Koliste jeziora Białorusi" oraz tomu poetyckiego "Naprawiacz ptaków". Stypendysta Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, dwukrotny stypendysta La Fondation Jan Michalski. Laureat konkursu im. Macieja Szumowskiego i Nagrody im. Witolda Hulewicza, finalista konkursu literackiego Fundacji Kultury. Eseje i reportaże publikował w "Polityce", "Dwutygodniku", "Tygodniku Powszechnym", "Gazecie Wyborczej", "Znaku", "Przeglądzie Powszechnym", "Kontekstach".
W Polsce obrót i stosowanie ayahuaski jest zabronione – składniki wywaru znajdują się na liście środków odurzających i psychoaktywnych. Legalnie jest dopuszczona w ramach obrzędów religijnych w Brazylii i Stanach Zjednoczonych. (PAP)
gn/
Autorka: Anna Kruszyńska